Opowiemy ci o tym, jak poszliśmy na Dziumbier i prawie się pozabijaliśmy.

Zima 2018. Warszawa
Jak każde dobre małżeństwo, wiele spraw załatwiamy przed snem lub przez sen.
Kot śpi? – pyta Przemysław półprzytomnym głosem
-mhy – Marcelina odpowiada przez sen
– tak?
– ehy – Marcelina przewraca się na drugi bok.
– obiecaj mi jedną rzecz. Już nigdy więcej nie pójdziemy na Dziumbier.
W ciemności nie słychać już odpowiedzi, a jedynie delikatne pochrapywanie*
Lato 2016, słowackie Tatry.
Zaraz się pozabijamy. Jeśli nie zabije nas nieoczekiwana lawina błotna, zrobimy to sami. Wyszliśmy na umiarkowanie wysoką górę. Miało być umiarkowanie trudno, umiarkowanie długo i umiarkowanie fajnie. Tak na trzy godziny spaceru. Wycieczka na Chopok, Dziumbier i z powrotem zajęła nam 7 godzin. Przemysławowi nogi wchodziły tam, gdzie nie powinny. Przemysław marzy o tym, by udusić wtedy-jeszcze-nie żonę poduszką w czasie snu. Natomiast Marcelina jest bardzo zadowolona z wędrówki. Co poszło nie tak?

Dziumbier dla niecierpliwych
Jeśli macie jakiekolwiek większe niż my pojęcie górach, to wiecie, że Dziumbier to nie Mount Everest. Dla kogoś, kto zna i lubi Tatry taka wyprawa nie nastręcza większych problemów. Szczególnie latem, przy dobrej pogodzie taka wycieczka to właściwie niedzielny spacer z dziećmi. Skąd to wiemy? Przewodnik po “Górach dla niecierpliwych” wyliczył, że trasę na Dziumbier da się pokonać w 3 godziny z dziećmi. Opis zachęcał do tego, by zabrać maluchy na ich pierwszą górską wycieczkę właśnie tam. Zachęceni tym opisem ruszyliśmy zdobywać szczyty słowackich Tatr.
Po drodze P. prawie spadł w przepaść, pokłóciliśmy się 15 razy, dwa razy zgubiliśmy trasę, zjedliśmy jedną zupę w schronisku i natrafiliśmy na tabliczkę informującą o zejściu lawiny, która zabiła grupę osób dosłownie kilka miesięcy wcześniej. Wyprawa życia.
Janusze taternictwa
O tym dlaczego i kiedy pojechaliśmy na Słowację piszemy już tutaj: Słowacja jako kraj na wakacje?. W góry wybraliśmy się, aż dziw bierze, z własnej nieprzymuszonej woli. Osobom z przyzwoitą lub dobrą kondycją, bez lęku wysokości zdobycie tego dwutysięcznika nie powinno nastręczać żadnych trudności. My jednak nie mamy ani motywacji by zostać niedzielnymi taternikami, ani nawet kondycji do zdobywania Góry Parkowej w Krynicy (742 m.n.p.m). Dość powiedzieć, że do dziś nie znaliśmy nawet poprawnej nazwy góry, którą z takim mozołem zdobyliśmy. Mimo to zdecydowaliśmy się na tę wyprawę i nie żałujemy.
Dlaczego warto wejść na Dziumbier
Dlaczego warto, będąc w słowackich Tatrach, zafundować sobie takie masochistyczne atrakcje? Po pierwsze, schronisko w połowie drogi na Chopoku oferuje absolutnie genialne pampuchy, z ogromną ilością topionego masła i kakao. Aż szkoda, że nie mamy zdjęcia. Po drugie, sam Chopok prezentuje się nienajgorzej. Poza tym, można na niego wjechać dwoma kolejkami. Jeśli po zdobyciu Chopoku, wybierzecie dłuższą trasę w dół, zahaczyć możecie właśnie o bohatera tej opowieści, czyli Dziumbier. Po drodze, szczególnie latem, słowackie Tatry prezentują się prześlicznie. Nawet jak dla Januszy taternictwa.
Czego nauczył nas Dziumbier?
Historia ta ma jednak oprócz happy endu także pewien morał. Po pierwsze, z podróży, tak jak i z życia codziennego najlepiej wspomina się spektakularne porażki, kłopoty, dziwaczne sytuacje i problemy. W życiu, jak na rysunku Mleczki, śmiejemy się z tego, co nam nie wychodzi*
Nawet jeśli jakieś miejsce, podróż, sytuacja, wydaje wam się tragedią z punktu widzenia danej chwili, to z czasem zobaczycie, jak szybko zamieni się w wesołe wspomnienie, pozbawione uczucia bolących nóg, gorączki, odcisków na stopach i lęku przed nieznanym.
Co będziecie wspominać?
Jak głosiła czołówka dawnego programu T. Drozdy “życie sumą jest przypadków ze skłonnością do upadków”. To właśnie owe upadki wspomina się z perspektywy czasu najczęściej. O nich opowiada się zabawne anegdoty przy piwie i one odciskają się w naszej pamięci najmocniej. W końcu, jak stwierdza Woody Allen: Komedia to tragedia plus czas.
Dodaj komentarz