Fotografia w podróży. Z tego tekstu dowiesz się, dlaczego fotografujemy w podróży aparatem na klisze. Powiemy ci co, 20 lat po wynalezieniu aparatu cyfrowego, może dać ci fotografia analogowa.
Fotografia w podróży, filmy w lodówce
W lodówce nie ma miejsca na masło. P. trzyma w niej filmy fotograficzne. Od niedawna do tzw. “małego obrazka” (kliszy 35 mm) doszły szpule średniego formatu, a wkrótce bóg jeden wie co jeszcze może tam dołączyć. Rocznie przybywa nam prawie 40 negatywów czarno-białych (pasków 6×6 kadrów) i nie mniej kolorowych. Łazienka funkcjonuje jako suszarnia filmów, spiżarnia to ciemnia. A i tak nie mamy w domu powiększalnika do samodzielnego robienia odbitek z negatywów. Chwała Bogu. Koszmar trwa także podczas wyjazdów. Fotografia w podróży to w naszym przypadku również fotografia analogowa.
Mnóstwo sprzętu na brak talentu
Na każdy wyjazd bierzemy minimum dwa, czasem trzy, cztery lub więcej aparatów. Cyfrowy aparat mamy do tradycyjnych zdjęć, które pokazujemy znajomym i rodzinie. Minimum jeden analogowy aparat służy do zdjęć, które też pokazujemy rodzinie pół roku później, bo nie masz czasu spędzać całego życia w ciemnej łazience, wywołując. Dlaczego tak robimy?
To nie jest drogie hobby
Tak zwany “aparat analogowy” jest przeważnie tani lub bardzo tani. Nie licząc polskich Zenitów i konstrukcji radzieckich w rodzaju Zorki, większość aparatów, które są sprawne mechanicznie, może nam posłużyć nawet latami. Za przyjemność obcowania z historią starszą niż nasi rodzice albo dziadkowie zapłacimy od 50 do 100 złotych. Za 300 – 400 złotych można kupić prawdziwe klasyki z epoki. W podróży ma to niemałe znaczenie, bo nie każdy chce ryzykować spacerem po obcym kraju z aparatem za 3 – 4 tysiące złotych. Oczywiście filmy kosztują niemało. Liczenie na to, że z wakacji przywiezie tyle samo zdjęć na kliszy, co na karcie pamięci jest jednak bez sensu. Dlaczego?
Nauka skromności z ręką na spuście
Fotografia w podróży analogiem uczy skromności i sprawia, że trzy razy zastanowisz się zanim naciśniesz spust migawki. Na początku chodzi o koszty – jeden film to od 9 do nawet 70 złotych za 36 klatek. Ale z czasem zaczynasz rozumieć, że nie wszystko musisz fotografować. Podnosząc aparat do oka, więcej razy będziesz rezygnować ze zrobienia zdjęcia niż naciskać spust migawki. To doskonałe ćwiczenie estetyki, wyrabia sposób patrzenia na rzeczywistość. Zaczynasz dostrzegać gotowe kadry i wiesz co będzie dobrze wyglądało na zdjęciu, a co nie. A co dobrze wygląda?
Co ci to daje, ta cała fotografia w podróży?
Fotografia na filmie daje zupełnie inną rozpiętość tonów i głębię obrazu niż fotografia cyfrowa. Każdy film ma swoje parametry, każdy zapisuje rzeczywistość nieco inaczej. Analogia między gramofonem a fotografią jest tu zasadna. Muzyka i fotografia cyfrowa jest w porównaniu ze swoimi “analogowymi” wersjami bardziej “płaska”, “sterylna”, “jednowymiarowa”. Film daje ogrom możliwości twórczych. Dlatego fotografia w podróży wiele zyskuje na takim podejściu. Nie potrafimy wskazać jednego powodu, dla którego to właśnie fotografia w podróży wymaga przede wszystkim kliszy. Lecz, gdy patrzysz w nowe miejsca jak turysta i podróżnik to łatwiej dostrzegasz to, czego nie widzi miejscowy. To świeże spojrzenie sprawia, że możesz uwiecznić swój Paryż, Rzym, Trinidad czy Radom.
Celowo nie piszemy o stronie technicznej, o parametrach aparatów, o czułości, przysłonach, czasach, migawce. Jeśli chcecie zacząć, po prostu znajdźcie stary sprawny aparat, kupcie najtańszy film i zacznijcie działać. W internecie znajdziecie setki poradników odnośnie obsługi tak cyfrowych, jak i analogowych aparatów. Z doświadczenia Marceliny wiemy jednak, że czasem by zrobić dobre zdjęcie, nie trzeba wcale znać podstawowych parametrów aparatu – choć, to znacznie ułatwia życie. Jeśli nie zniechęcicie się pierwszą, drugą i kolejnymi wywołanymi rolkami, zapewne złapiecie bakcyla. A ten tak szybko was nie opuści…
Grafen napisał
Zenit to także radziecki aparat, nie polski.