KawaLerka Kraków, lokal na Brzozowej w Krakowie to pijalnia kawy i herbaty. Miejsce jest na tyle specyficzne, że nie można przejść obok niego obojętnie. Dlaczego? Już spieszymy z wyjaśnieniem.
Podejście pierwsze. Za ladą stoi młoda, sympatyczna dziewczyna. Bez problemu odbiera zamówienie na cappuccino, ciasto i aeropress. Siadamy do stolika. Mija 15-20 minut. Przed ladą dalej kolejka. Pani nie pokroiła nawet ciasta. Jest na zmianie sama i oprócz bycia baristą jest też sprzedawcą w mikro sklepiku, który stanowi pierwszą salę tej kawiarni. Ktoś w kolejce przed nami (tak, tworzy się kolejka ludzi z reklamacją) pyta grzecznie
-czy może nam Pani posprzątać stolik?
-tak ale za 10 minut. Teraz mam klientów – odpowiada grzecznie i rzeczowo dziewczyna.
Czy można wyobrazić sobie lepsze zobrazowanie odpowiedzi na pytanie z tytułu tego tekstu?
Podejście drugie
Cappucino i drip z Rwandy. Królowie życia. Siadamy do stolika, na kawę czekamy bagatela kwadrans. Przyglądamy się wystrojowi. O piwniczno-młodopolskim charakterze tego miejsca mają świadczyć oprawione w antyramę fotografie: 3 chłopców (chyba Włochów) pali papierosy, rodzina jedzie automobilem na wczasy, no i jest też “pocałunek” Alfreda Eisenstaedta. Jest stara mapa Australii i nowy numer Vouge’a. Wybór prasy jak w poczekalni u fryzjera umila nam czas oczekiwania na skapującą do dzbanuszka kawę. Kap, kap, kap.
-Fajne miejsce. Lubię takie – chłopak obok odzywa się chyba do swojej siostry
-Cieszę się, że ci się podoba – odpowiada dziewczyna, której obsrana przez gołębie mapa świata z czasów ZSRR wcale nie odstraszyła od tego miejsca. Razem z babcią i chyba matką piją herbatę. Furorę robi Bora bora oraz Sakura, czymkolwiek owe są.
W końcu nadchodzi kawa. Jest smaczna, aromatyczna, bardzo łagodna, posmak mlecznej czekolady, świeżych kwiatów.
Najgorsze, że wcale nie jest to miejsce, do którego definitywnie już nie wrócimy. Wręcz przeciwnie, kawa jest smaczna. Fakt, że byliśmy w KawaLerce w sumie dwa razy świadczy o tym, że nie jest najgorsze z możliwych miejsc do tego by wypić kawę. Może należymy do tych snobów, którym 7 lat mieszkania w stolicy powywracało doszczętnie w głowie – nie można tego wykluczyć. Ale naszym zdaniem, istnieje kilka cech, które bardzo wyraźnie odróżniają Kraków od Warszawy. I to miejsce jest kwintesencją tych różnic.
Witajcie w Krakowie
Lokale w Krakowie mają ten specyficzny klimat budowany przez kilka rzeczy. Po pierwsze, zapach studentów polibudy po WFie, miesza się w nich z rozlanym piwem, palonymi na ogródku fajkami i aromatem jesiennego grzanego wina. Tak pachnie Stary Port, Kuranty, Eszeweria, ale też modna Omerta czy lokale nie na studencką kieszeń. Po drugie, wszystkie lokale są w piwnicy nawet jeśli nie są w piwnicy. Na ścianach musi być obowiązkowa goła cegła, piwniczne sklepienia i łuki i świeczki. Dużo świeczek. W lokalach dla studentów świeczki bez cienia wstydu ładuje się do pustych butelek po winie. Licealiści, którzy czekają na swoje pierwsze w życiu piwo z nerwów odrywają zastygły na butelkach wosk, lub wylewają go, gdy jest jeszcze gorący, prosto na stół. Obsługa ma to gdzieś, i słusznie, bo płacą jej za mycie kufli oraz lanie piwa, a nie drapane nożykiem do tapet pozostałości po pijackich wróżbach andrzejkowych. Po trzecie, w Krakowie nikt się nie śpieszy. Cytując młodego Stuhra (który jest już po 40 a wciąż jest tym młodym Stuhrem!), “siedzimy se, nic się nie dzieje…”. I tak nie dzieje się już od XII wieku.
Jeśli jednak myślicie, że zamierzamy tu chwalić Warszawę grubo się mylicie.
Warszawa to jedyne polskie miasto, gdzie widzieliśmy ludzi czekających na możliwość zajęcia miejsca w kolejce do Pizzy Hut. Tylko tu zamówisz krewetki za 50 złotych przy Poznańskiej , by móc zjeść je siedząc z kolanami pod brodą na obsikanym chodniku. Tylko tu kupisz bułkę tartą za 8 złotych w miejscu, które nawet nominalnie nie jest piekarnią. I nawet nie każcie nam zaczynać tyrady na temat tego, jak modne foodhale i foodcourty psują stołeczne wyobrażenie o dobrym jedzeniu. Ale tu moda liczy się dużo bardziej. W modnych lokalach zawsze brakuje miejsca, a w Nowy Rok, święta czy dni wolne ciężko znaleźć wolny stolik w jakimkolwiek lokalu. I brunche! Na miłość boską, kto w Krakowie słyszał o brunchu?
Sakura na Bora Bora
Może dlatego, ludzie w stolicy cieszą się z możliwości zjedzenia mielonki i owoców z puszki, na które wydasz pół pensji. Ale z jakiś przyczyn jest mnóstwo ludzi, którym ten styl bycia zwyczajnie odpowiada. Czyżby nie czytali ważnych i opiniotwórczych blogów, recenzji z Yelpa, ani opinii przewodników kulinarnych? A może zwyczajnie, tak jak rodzinie od Sakury na Bora Bora, zwyczajnie im to odpowiada? To w końcu ich portfel, ich czas i ich preferencje. Wybierają takie miejsca, które dobrze znają lub takie, które spełniają ich wyobrażenie o dobrej kawiarni, restauracji, pubie.
Odpowiadając, więc na pytanie, czy warto do Kawalerki zajrzeć, należałoby napisać, że to zależy od jedynie od tego, czego szukacie. Ale na tym etapie czytania tekstu, doskonale to już wiecie. W KawaLerce jest zdecydowanie “krakosko”. Warto kupić tam na pewno kawę. Nawet jeśli, tylko na wynos.
Dodaj komentarz