To będzie wpis nietypowy, ale i czasy takie są. Z jakiegoś powodu, jako ludzie mający bloga czujemy się w obowiązku podzielić się naszą opinią z całym światem. A dotyczy ona oczywiście kondycji polskich przedsiębiorców, a dokładniej przedsiębiorców branży Horeca (HOtele, REstauracje, KAwiarnie)
Zanim przejdziemy do sedna, zaznaczamy: uwielbiamy polskie restauracje. Nie wyobrażamy sobie życia bez wielu z nich. Uważamy, że świat to obiektywnie lepsze miejsce, gdy mogą w nim istnieć wariaci i czarodzieje, którzy codziennie karmią miliony ludzi w bistrach, restauracjach, barach, gastropubach. Uważamy ponadto, że jest cała rzesza lokali, które nie zasługują na los, jaki je właśnie spotyka. Multum świetnych miejsc, prowadzonych przez pasjonatów, artystów, rzemieślników najwyższej próby. Tym niemniej, to nie o nich chcemy napisać.

Dlaczego jednak czujemy potrzebę napisania o tym?
Bodaj dwa dni po tym, gdy zamknięto w Polsce restauracje, przeczytaliśmy pierwszy rozpaczliwy mail polskich restauratorów z apelem o pomoc finansową, które państwo polskie winno im teraz zorganizować. Nie minął jeszcze miesiąc od wprowadzenia restrykcji związanych z koronawiursem, a już 30 procent polskich przedsiębiorców zaczęło zwalniać pracowników.
Więc powiedzmy sobie jasno. Polska nie potrzebuje tylu restauracji. Warszawa, Kraków, Gdańsk – nie potrzebują tylu restauracji. Jeśli jedne z najmodniejszych lokali w stolicy, należące do złotych dzieci polskiego kapitalizmu nie są w stanie przetrzymać miesiąca bez finansowego wsparcia państwa, to być może nie powinny uczestniczyć w rynkowej grze popytu i podaży, z którą tak bardzo sobie nie radzą. Co by było, gdyby ich problemy finansowe nie mogłyby być “uleczone” przez państwo? Czy gdy trzeba zrobić dwutygodniowy remont generalny lokalu, też należy zwolnić wszystkich pracowników, bo lokali nie stać na wypłacenie im pensji?
Przeraża nas ta myśl. Oznacza to bowiem, że równie dobrze, w każdej chwili do najmodniejszych lokali w tym mieście może wpaść skarbówka albo komornik i przerwać nam jedzenie deseru zamykając lokal na cztery spusty. Wygląda to niemal tak, jakby polskie restauracje żyły nie z klientów, a z wyprzedawania swoich mebli na OLXie, a w każdej chwili, jakiś pan Romek może zażądać żebyście zeszli z kanapy, na której aktualnie siedzicie.
Biznes to działalność dobroczynna?
Niesmakiem napawa też fakt, że wiele restauracji, które dziś formułują najgłośniejsze apele w sprawie pomocy, to także lokale, które od lat płacą pracownikom pod stołem, zatrudniają przez lata na śmieciówkach, zwalniają z dnia na dzień i mają w głębokim poważaniu. W dobrym tonie przez wiele lat było z resztą powtarzanie, że taka jest konieczność, bo przecież daniny państwowe wykończą biznes. Że podatki są za wysokie, że Sanepid to koszmar, a prowadzenie biznesu to właściwie działalność dobroczynna, za którą należą się pochwały.
Przez całe dekady w Polsce obowiązującym modelem przedsiębiorcy był tym stadionowego cwaniaka, handlującego pirackimi grami na bazarze. Krętactwo podniesione zostało do rangi cnoty. Dzieła takie takie jak Sztos, Kariera Nikosia Dyzmy, Tygrysy Europy, a nawet Młode Wilki karmiły nas wizerunkiem rekinów biznesu, które rugują wszelką konkurencję i przeszkody po drodze na szczyt. I wszystkie te przeszkody systematycznie usuwaliśmy: prawo pracy, zasady BHP, płynność finansową.
Epidemia zaradnych cwaniaczków
Takim mitem zaradnego cwaniaczka byliśmy karmieni przez ostatnie conajmniej 20 lat. Jeszcze na studiach nasi koledzy i koleżanki, którzy nie mieli wprost pomysłu na siebie mówili: ”założę działalność, będę swoim szefem”. Tak, jakby bycie przedsiębiorcą automatycznie zakładało pewny i stały przyrost środków na koncie. W efekcie, każdy z nas ma w swoim najbliższym otoczeniu przynajmniej jedną osobę pracującą w ramach własnej działalności gospodarczej, która mogłaby bez problemu wykonywać pracę na etacie w korporacji, czy innym urzędzie. Polska jest dziś krajem z niemożliwie rozbuchanym rezerwuarem samozatrudnionych, którzy funkcjonują od pierwszego do pierwszego w oparciu o kolejne “zastrzyki” gotówki. Żyjemy w kraju freelancerów, startupów i CEO, w którym każdy jest królem własnego śmietnika, choć mógłby z powodzeniem zarabiać 2 albo 3 razy tyle, gdy nie chęć posiadania skrótu CEO przed nazwiskiem.
Czego nie należy zamawiać w restauracji? Poradnik
W ostatnich latach to właśnie tego rodzaju startupowcy i rekiny biznesu zabrali się za otwieranie w Polsce własnych punktów gastronomicznych. Przykro nam to mówić, ale jeśli jesteś takim człowiekiem i przez całe lata dymałeś skarbówkę na kasę, kupowałeś towar niby do sklepu i odliczałeś z niego VAT, a w rzeczywistości towar szedł do twojej domowej lodówki,, wypłacałeś pensje pod stołem i wrzucałeś sobie każdą rolkę papieru toaletowego w koszty, to żadna pomoc, drogi restauratorze zwyczajnie ci się nie należy. Pamiętajmy też, że tak jak “nie ma darmowych obiadów”, tak też nie ma darmowej pomocy. Koszty umorzenia czynszu, podatków, składek na ZUS finalnie ktoś będzie musiał, niestety ponieść. To szczególnie istotny argument, gdy bierzemy pod uwagę, jak wielu polskich przedsiębiorców jeszcze niedawno tak bardzo oburzały świadczenia 500+, dotacje dla rolników, czy podniesienie płacy minimalnej.
Dziś ludzie, którzy krzyczą najgłośniej z żądaniem pomocy powinni to sobie uświadomić.
Podkreślamy, piszemy to jako ludzie, którzy gastro znają i kochają, wiele lat w gastronomii pracowali i zetknęli się ze wszystkimi gastro-patologiami, ale też i z blaskami pracy w restauracjach.
Dodaj komentarz