Prohibicja w Polsce to nie tylko czasowe zjawisko z okazji przyjazdu papieża. W odrodzonej II RP obowiązywał niemal całkowity zakaz sprzedaży i podawania alkoholu, który obowiązywał przez całkiem długi okres. Dziś, ponad 100 lat później, widmo zakazu handlu alkoholem wciąż jest realne.
Polska, rok 1918. Po odzyskaniu niepodległości w odrodzonej rzeczpospolitej odbywają się pierwsze wybory do sejmu, w których wybranych zostanie osiem kobiet. Od 1918 roku kobiety mają w II RP zarówno bierne jak i czynne prawo wyborcze. Będzie to miało niebagatelne znaczenie niebawem, ale nie wyprzedzajmy faktów. Nowo wybrany sejm obraduje nad potrzebą ograniczenia spożycia alkoholu. Prohibicja jest polakom dobrze znana – stosowali ją zaborcy rosyjscy, pruscy i austriaccy na frontach I wojny. Prohibicji w zaborach nie przestrzegano prawie wcale, a żołnierze zdobywali alkohol najróżniejszymi sposobami. Gdy wylewano spirytus, potrafili pić go nawet prosto z rowów do których opróżniano beczki, ale bardziej pomysłowi i mniej zdesperowani oszuszali piwnice i gorzelnie na zajmowanych terenach.
Nie chcesz czytać? Posłuchaj w wersji Audio!
W 1918 roku pili już wszyscy, a z pewnością ci, których było na to stać. W ten sposób polska odreagowywała czas zaborów i niewoli. W tym miejscu trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że Polacy nawet w tym ferworze świętowania nie byli szczególnie rozpitym narodem. W porównaniu do przedprohibicyjnej ameryki, o której już wspomniałem w odcinku 5, naprawdę pozostawaliśmy daleko w tyle z wynikiem grubo poniżej 8 litrów spirytusu na głowę mieszkańca, które to królowało w epoce gierka. Jak pisze Jerzy Besala, statystyczny polak wypijał pod koniec lat 20’ około 1,6 litra spirytusu, a w okresie kryzysu, w 1932 roku zaledwie 0,6 litra. Spożycie piwa nawet w najlepszym okresie nie przekroczyło 9 litrów na głowę mieszkańca. Po części taki wynik spowodowany był kosztami życia.
Pensja wysokości 500 zł była w drugiej RP uważana za przyzwoity zarobek, robotnik, nauczyciel, a nawet adiunkt na uczelni nie mogli jednak o takiej kwocie marzyć. Ich pensja wynosiła często poniżej 300 złotych, a w przypadku pracowników fizycznych nawet 130 – 150 złotych miesięcznie. To nic w porównaniu z zarobkami służby, które często nie przekraczały nawet 50 złotych miesięcznie.
Półlitrowa butelka rodzimej wódki kosztowała w hurcie okolicach 4-5 złotych, drugie tyle płaciło się za nią w restauracji. Trunki zagraniczne były wielokrotnie droższe a ich ceny potrafiłīy sięgać 40-50 złotych za butelkę. Oczywiście to znaczące uproszczenie, bo galopująca na początku II RP inflacja sprawiała, że ceny rosły szybciej niż klient zdążył dojść z zakupionym towarem do domu. Biorąc pod uwagę, że często 60-70 procent zarobków wydać należało na żywność i podstawowe potrzeby, to na rozrywki takie jak alkohol, przeciętnemu polakowi nie zostawało szczególnie wiele pieniędzy.
Rzeczywiście, w wielu źródłach z epoki znajdziemy informacje na temat alkoholizmu Polaków w dwudziestoleciu, ale należy pamiętać, że w owym czasie traktowano picie alkoholu, mniej więcej tak jak współcześnie traktuje się narkotyki. Tak jak narkomania to często po prostu korzystanie z narkotyków (bez względu na częstotliwość i dawki) tak alkoholizm oznaczał po prostu korzystanie z alkoholu.
Zjawiskiem tyleż ciekawym, co przerażającym było pijaństwo… dzieci. I nie mówimy tu o 15, 16-latkach, ale o dzieciach w wieku nawet niemowlęcym. Te miały kontakt z alkoholem szczególnie na wsi, gdzie wierzono, że np. pojenie karmiących kobiet piwem poprawia laktację, a podawanie dziecku maczanej w wódce szmatki uspokoi je np. w trakcie ząbkowania.
Problem musiał być istotny i silnie w świadomości społecznej zakorzeniony, bo powstała nawet fachowa praca naukowa “alkohol jako środek odżywczy”, w której autor Leon Popielski powołuje się na badania z całego świata dowodząc, że nie da się zastąpić jedzenia wódką, pomimo że wielu naukowców pierwszej połowy wieku XX zdaje się myśleć odwrotnie.
W miastach z kolei piły już nieco starsze dzieci. W latach trzydziestych w Łodzi było niewiele ponad 13 procent małoletnich, która deklarowała, że nie pije alkoholu. Im dalej od centrów miast, tym ilość pijących dzieci była większa. Choć trzeba tu nadmienić, że również i w tym przypadku nie możemy mówić o alkoholikach upijających się do nieprzytomności. Jakkolwiek było to zjawisko więcej niż negatywne, to często wiązało się po prostu z biedą i faktem, że wódka czy piwo były dobrym źródłem kalorii szczególnie w ubogiej i niskokalorycznej diecie czy to na wsiach, czy na przedmieściach. Noi nieco inaczej rozkładało się pijaństwo dzieci w Warszawie, nieco inaczej w Łodzi czy Wilnie, gdzie piło, wedle wyników ówczesnych badań chyba najwięcej małoletnich. Wynikało to także z kultury naszych przodków, którzy jeszcze długo po upadku II RP uważali alkohol za lekarstwo na różne dolegliwości, a piwo przedstawiano jako odżywczy napój dla atletów. Choć, jak już wspominałem, spożycie piwa w ówczesnej Polsce było bardzo niskie, jeśli spojrzymy na dzisiejsze statystyki. No bo jak ma się owo 8 litrów rocznie na głowę mieszkańca w stosunku do obecnych ponad 100 litrów?
Prohibicja w Polsce dwudziestolecia
W przedwojennej Polsce, alkoholu nadużywały szczególnie dwie grupy – wojskowi i artyści. I to głównie oni dostarczali paliwa dla medialnych doniesień o pijaństwie dla tzw żółtej prasy, czyli gazet bulwarowych. Nie było bodaj dnia, w którym dzienniki nie donosiły by o tym, kto kogo pobił, kto z kim wdał się w awanturę, albo kto kogo oszukał pijąc z nim wódkę. Pijackie ekscesy Wieniawy – Długoszewskiego unieśmiertelniły go w historii warszawskich knajp. Skłonność do zapijania okropności wojny mieli zresztą nie tylko generałowie, ale żołnierze wszystkich stopni. O tym, z czym mierzyli się żołnierze na froncie I wojny mogliście co nieco posłuchać w odcinku dziewiątym Strefy Wolnocłowej.
Dodajmy, że mówimy o czasach, gdy nikt nie leczył zespołu stresu pourazowego czy innych typowych dla żołnierzy przypadłości. Leczyć więc można było sięgając do butelki. Poza tym alkohol był też świetnym lekarstwem na nudę. Drugą grupą szczególnie często zaglądają do kieliszka byli artyści. W Polsce łatwiej wyobrazić sobie literata bez pióra niż bez kieliszka – miał skonstatować kiedyś Gombrowicz.
Witkacy w Narkotykach pisze:
Według mnie powinien jedynie być dozwolony, do czasu, artystom i literatom, którzy wiedzą z absolutną pewnością, że w krótkim czasie mogą się„ wyprztykać” i że bezwzględnie bez pomocy alkoholu nic by wartościowego nie stworzyli.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, Narkotyki
Prohibicja w Polsce oczami Witkacego
Notabene, już na etapie pisania wspomnianej powieści, Witkacy był zagorzałym przeciwnikiem alkoholu. Miał też bardzo wykrystalizowane poglądy na temat prohibicji. Pisał o niej:
“Na gwałtowne zaprowadzenie abstynencji mogą sobie pozwolić kraje względnie młode, których obywatele nie mają za sobą starej kultury i nerwów tak starganych, jak ludzie powojennej Europy. Trzeba też brać pod uwagę stopień alkoholizacji i nikotynizacji danego kraju. U nas zdaje się on wzrastać z każdą chwilą i dlatego sytuacja nasza jest groźna. Twierdzę, że ogólna walka z tytoniem i alkoholem powinna przejść krótki (np. dziesięcioletni) okres systematycznych ograniczeń, po czym we wszystkich krajach Europy, bez względu na związane z tym kwestie ekonomiczne, powinna nastąpić absolutna prohibicja tych dwóch straszliwych „assommoirów (Pułapek)”, a zawikłania i straty stąd wynikłe zrekompensują się w bardzo krótkim czasie w związku ze zdrowiem psychicznym i wydajnością pracy obywateli.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, Narkotyki
Witkacy narkotyki wydał w roku 1932, a więc wiele lat później po wprowadzeniu faktycznej prohibicji w Polsce. A skąd w ogóle pomysł by ograniczyć Polakom dostęp do wódki? Już w rozbiorowej polsce działo wiele stowarzyszeń, bractw i organizacji promujących abstynencję: Towarzystwo przyszłość, towarzystwo wyzwolenie, Związek Księży Abstynentów. Dodatkowo ukazywały się liczne periodyki tychże organizacji, jak chociażby w Krakowie „Walka z Alkoholizmem”, „Wyzwolenie”„Przyszłość, czy Świt”.
Periodyki te walczyły z plagą alkoholizmu zarówno odwołując się do wiedzy i zdrowego rozsądku, ale także do emocji, na przykład publikując przeróżne wiersze i pieśni:
Patrz jak król Alkohol kraj pustoszy srodze, od krańca do krańca wziął go w swoją moc, piekło wezwał w pomoc, piekłu oddał wodze, rozpostarł nad światem czarną grzechu moc
Prohibicja w Polsce jak w USA
Walkę z alkoholizmem, podobnie jak USA, widziano przez pryzmat walki o polepszenie bytu. Ofiarami alkoholu padali ojcowie rodzin, upośledzając funkcjonowanie podstawowej komórki społecznej, a w konsekwencji doprowadzając do rozkładu społeczeństwa i państwa. Dlatego, alkohol potępiała zarówno lewica jak i prawica, tak konserwatyści jak i komuniści. Rzecz jasna, silnie w walkę z pijaństwem zaangażowany był także kościół, aktywnie działający przede wszystkim na śląsku, ale nie tylko.
Tak o alkoholu pisali w 1938 roku pisało Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego socjalistyczna organizacja oświatowo-kulturalną w ulotce o znamiennym tytule alkohol – wróg publiczny:
Trucizna nie może być w żadnym wypadku uważana za środek odżywczy. Alkohol bowiem – jest to ciało chemiczne – mające wybitne własności trujące – uszkadza on zawsze szereg organów i sprowadza – po krótszym lub dłuższym czasie używania – rozmaite i różnego stopnia – zaburzenia czynności fizycznych i psychicznych.
Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, “Alkohol – wróg publiczny” (1938)
Co ciekawe, ulotka ta zwraca także uwagę na spowodowane alkoholem wypadki przy pracy i stwierdza, że w owym czasie, w Polsce nie było urządzeń pomiarowych, które mogłyby badać zawartość alkoholu we krwi pracowników.
Oczywiście, pogarda dla alkoholu nie była na lewicy wyrażana jednogłośnie. Stowarzyszenie spożywców Robotnik w Zamościu, na przykład, posiadało sklep wódczany, a dochód ze sprzedaży przeznaczało na inwalidów wojennych.
Prohibicja w Polsce – od kiedy?
I tak mniej więcej przedstawiał problem alkoholizmu w nowej, odrodzonej rzeczypospolitej. Mamy rok 1920. Do parlamentu wchodzi ona, cała na biało. I zgłasza projekt całkowitej prohibicji na terenie kraju. Do jej wprowadzenia zabrakło podobno jednego głosu. Maria Moczydłowska była jedną z ośmiu wybranych do parlamentu kobiet. To jej zawdzięczamy ustawę zwaną potocznie Lex Moczydłowska, która nosiła oficjalną nazwę “O ograniczeniu w sprzedaży napojów alkoholowych”. Maria Moczydłowska była sufrażystką, nauczycielką, działaczką społeczną wybraną z ramienia Narodowego Zjednoczenia Ludowego. Walczyła m.in. oto by Polki, które poślubią cudzoziemca nie traciły polskiego obywatelstwa.
I tak ustawa zabraniała podawania napojów alkoholowych mocniejszych niż 45 proc. Ustalała jeden punkt sprzedaży alkoholu na 2500 mieszkańców, regulowała minimalną odległość punktów wyszynku od kościołów, szkół, dworców, więzień, sądów, stacji kolejowych, zakładów pracy zatrudniających powyżej 100 osób, domów modliwy itp. Było to 300 metrów. Alkoholu powyżej 2,5 proc. nie wolno było sprzedawać targów, jarmarków, odpustów, pielgrzymek, misji, rozpraw sądowych, poboru do wojska, wyborów i tak dalej. Alkoholu nie wolno było sprzedawać także w niedziele i święta.
W praktyce oznaczało to, że w wielu małych miejscowościach, gdzie nie dało się wyznaczyć odpowiedniego dystansu między kościołem, strażą pożarną i stacją kolejową, alkoholu w ogóle sprzedawać nie można było. Ilość dni wolnych oraz państwowych świat również sprawia, że właściwie nie było w kalendarzu dnia, w który spokojnie można by się było napić.
Jakby tego było mało, gmina mogła podjąć uchwałę o całkowitej prohibicji na swoim terenie niezależnie od wspomnianych już przepisów. Więc nawet jeśli karczma spełniała wymogi co do położenia geograficznego, a sklep z wódką nie znajdował się obok kościoła, to gmina i tak mogła przegłosować zakaz sprzedaży alkoholu.
Takie głosowanie mogło zostać przeprowadzone na rządanie 1/10 mieszkańców danej gminy. Musieli oni jednak mieć ukończone 21 lat.
Relacja z takiego głosowania w gminie Bargłowo zachowała się do dziś:
Dnia 27 grudnia w tutejszej gminie odbyło się głosowanie nad tem, czy ma w gminie obowiązywać nadal prohibicja, czy raczej dopuścić, aby otworzono karczmy. Trzeba przyznać, że znalazło się dość ludzi światłych, którym karczmy nie potrzeba, ale obok tych prawych obywateli polskich okazała się spora gromada wyzutych z poczucia wstydu i odpowiedzialności przed Bogiem i społeczeństwem, którzy oddali swe głosy za karczmą. Jakkolwiek stanowili oni piątą zaledwie część tamtych osiągnęli jednak swoje – karczma w Bargłowie będzie, jako pomnik hańby dla tych wszystkich, którzy o nią starali się.
Dziś skupiamy się na rozstrząsaniu tego, czy ustawa wprowadzała faktyczną prohibicję czy nie, ale warto też zauważyć, że w jej zapisach znalazł się m.in. zakaz sprzedaży alkoholu nieletni oraz, jako osobny punkt zakaz sprzedaży alkoholu uczniom szkół niższych i średnich. Ponadto, sprzedawać alkoholu nie wolno było pod zastaw czyli popularnie mówiąc na zeszyt. Zresztą przepisy odnośnie umiejscowienia punktów sprzedaży alkoholu obowiązują w Polsce do dziś i raczej rzadko się je kwestionuje.
Czy prohibicja w Polsce ta była w ogóle przestrzegana? W 1930 roku 1/10 gmin wprowadziła rzeczywiście na swoim terenie zakaz sprzedaży alkoholu. Co nie oznacza, że alkohol zniknął z życia Polaków.
(…) W soboty i niedziele panoszy się pijaństwo w domach prywatnych; tajny wyszynk uprawiany jest na wielką skalę – wódka sprzedawana jest w piwiarniach, a nawet w sklepach; wśród pijaków spotyka się często funkcjonariuszy służby publicznej, zwłaszcza kolejarzy; pijaństwo sroży się w dni targowe; na terenie IX Komisariatu w dzielnicy Widzew w okresie od stycznia do maja 1923 roku wyciągnięto 22 pijaków z rynsztoka i wykryto 14 potajemnych wyszynków.
Czytamy w wydanej w Łodzi Publikacji Sekcji Walki z Alkoholizmem. Nielegalne gorzelnictwo na ziemiach polskich szczególnie rozwinęło w latach 30’, gdy co roku likwidowano kilkatysięcy takich wytwórni bimbru.
Finalnie, w roku 1931 ustawę “O ograniczeniu w sprzedaży napojów alkoholowych” znowelizowano do tego stopnia że straciła ona swój pierwotny sens. I tak właściwie skończyła się polska przygoda z prohibicją.
Czy prohibicja w Polsce ma sens?
To teraz odpowiedzmy sobie na dwa pytania. Pierwsze z nich brzmi: czy ta ustawa miała sens? A drugie: czy prohibicja w Polsce może się powtórzyć?
Tak, moim zdaniem ma sens. Może to zaskakujące z ust człowieka, który tworzy podcast i blog o piciu alkoholu, ale tak jest. Można to porównać do przepisów ruchu drogowego. Jedne są mądre inne nie, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie chyba postulował likwidacji kodeksu drogowego w całości, tylko tego, że nie wszystkiego jego przepisy są przestrzegane albo sensowne. W Lex Moczydłowska było parę rozwiązań z którymi dziś nikt nie dyskutuje – zakaz podawania alkoholu małoletnim na przykład. Co ważne, posłowie zachowali na tyle zdrowego rozsądku, że nie wprowadzili zakazu picia a jedynie sprzedaży i podawania alkoholu, co z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się oczywiste, ale wcale takie być nie musiało.
Przeczytaj: Czy bimber jest legalny?
Do dziś zresztą utrzymały się przepisy o minimalnych odległościach sklepów z alkoholem od szkół, kościołów itp. To już akurat coś z czym można by polemizować, bo mówienie, że ludzie idą do kościoła, żeby potem masowo iść do knajpy jest tak samo sensowne jak mówienie, że na stacji benzynowej nie może być alkoholu bo kierowcy wypijają go na miejscu i wsiadają za kółko.
Pozostałe elementy tej ustawy były jednak przesadzone i momentami szkodliwe – zakaz sprzedaży alkoholu w święta chociażby. Słowem, wygląda na to, że to, co miało z tej ustawy przetrwać do dziś i przedstawiało jakąś wartość, to faktycznie przetrwało. I to dobrze.
A co z prohibicją? czy ma szanse powrócić? Wiem, że chcielibyście, abym postawił tezę: prohibicja w Polsce! alkohol będzie nielegalny! ale to raczej mało prawdopodobne. Prawdopodobne są natomiast lokalne i czasowe prohibicje. Np. zakaz sprzedaży alkoholu po 23:00, zakaz handlu alkoholem na jakimś terenie etc. Z takimi przepisami mieliśmy już do czynienia, są one lekko mówiąc upierdliwe i będziemy się z nimi zmagać jeszcze, moim zdaniem, dość długo. Szereg takich zakazów już obserwujemy właśnie pod postacią przepisów odnośnie handlu alkoholem przez internet, odnośnie koncesjonowania sprzedawców np. na festiwalach piwa – tu każdy browar musi mieć dodatkowe własne pozwolenie na sprzedaż alkoholu, czy pod postacią rosnącej ilości gmin, gdzie sprzedaż piwa czy wódki po 23:00 jest nie legalna.
Alkohol traktuje się bowiem nie jak skutek a przyczynę problemów. Weźmy chociażby zakaz spożywania piwa pod chmurką. Większość osób argumentuje że chodzi o wzrost przestępczości i chuligańskie wybryki, które zakaz ukrócą. Ale czy to oznacza, że ludzie pijący w domu i w lokalach są z automatu bardziej kulturalni i nie łamią prawa?
Problemem nie jest też przeważnie sklep z wódką obok kościoła, ale fakt, że parafianom brak sensownych sposobów zagospodarowania czasu, rozrywek innych niż alkohol, albo perspektyw na życie. I likwidacja lokalnego monopolowego na pewno nie rozwiąże tego problemu. Dlatego, na alkoholizm musimy spojrzeć raczej systemowo, jako część szerszego zjawiska, powiązanego z biedą, akceptacją pewnego stylu życia czy destruktywnych zachowań. Ale wtedy prohibicja w Polsce przestanie mieć sens.
Dodaj komentarz