Wegańskie burgery stały się solą w oku europejskich producentów mięsa. Parlament Europejski ma po raz kolejny, tym razem ostatecznie, pochylić się nad zakazem używania “mięsnych określeń” na produkty pochodzenia roślinnego, którego chce część branży mięsnej. Słowem, jeśli zmiany zostaną wprowadzone, nazwy takie jak “wegańskie burger”, “kiełbaski sojowe”, albo “roślinne kotlety” będą musiały zniknąć z naszych sklepów i najpewniej z naszego słownika. Kwestie te regulują dwie poprawki: 165 i 171 do unijnej wspólnej polityki rolnej. Ta pierwsza zabrania wspomnianego nazewnictwa, ta druga zabrania dodatkowo określeń w rodzaju: “podobne do”, “przygotowane tak jak”, “imitacja” itd.
Wege parówki czy wege tubki?
Proponowane zmiany są krokiem dalej w stosunku do wyroku ETS, który w 2017 orzekł, że nazywanie napoju z soi, migdałów, czy zboża mlekiem wprowadza w błąd konsumentów. Stąd mleko kokosowe, sojowe i każde inne musi teraz występować na rynku pod nazwami własnymi zamiast pod nazwą “Mleko roślinne”. To samo dotyczy tzw. wegańskiego sera, ale już nie wegańskiego majonezu. Dzięki temu powstały takie kurioza jak “plastry bez deka mleka”, albo “wegański blue”. Wszystko po to, by nie wprowadzać konsumenta w błąd. Teraz, analogicznie mamy doczekać się warzywnych dysków (burgery) albo wege tubek (parówek). Słowem, nie zabiłeś zwierzęcia, żeby zrobić wegańskie burgery, nie ma krwi, więc nie możesz ich nazywać burgerami. Wszystko dla dobra konsumenta. I powiedzmy to otwarcie, jest to kretyński pomysł.
Jak chronić konsumenta?
Owszem, ten mechanizm doskonale sprawdza się tam, gdzie konsument faktycznie może być wprowadzony w błąd. Sok z brzozy, albo nazywanie sokiem cukrowego syropu,w którym jest ledwie 10 proc. owoców faktycznie może konsumenta oszukiwać. Nie każdy będzie chciał czytać etykietę, by dotrzeć do informacji, że ów sok ma śladowe ilości faktycznego soku. To zrozumiałe. Tak samo w przypadku masła. Jeśli jeden produkt ma w sobie 80 proc. tłuszczu pochodzącego ze śmietany, a drugi zaledwie 15 proc. śmietanki i olej palmowy, to który powinien mieć prawo nazywać się masłem?
Zobacz też: prohibicja w Polsce wraca
I tu dochodzimy do sedna problemu. Do tej pory, batalie o czystość żywności były walką między dwoma produktami, które zawierają zasadniczo te same składniki. W przykładzie z masłem oba produkty mają w sobie ten sam składnik i to tylko jego ilość przesądza o tym, czy w świetle prawa coś może nazywać się w dany sposób, czy nie. Jeśli w kartonie jest nie tylko sok, ale i woda albo cukier, to produkt nie może nazywać się sokiem. Jeśli zrobimy oscypek z krowiego mleka to oscypkiem nazywać się nie będzie mógł. Koniec kropka. Nie zawsze jednak działa to w ten sposób.
Wegańskie burgery kontra biała czekolada
Przykładem niech będzie biała czekolada. Prawo doskonale reguluje to, co może być nazywane czekoladą. Jedynie “wyrób cukierniczy sporządzany z miazgi kakaowej,tłuszczu kakaowego lub tłuszczu cukierniczego, środka słodzącego i innych dodatków”. Wystarczy przejść się między sklepowymi półkami by dostrzec, że jest jeszcze jeden produkt ze słowem czekolada w nazwie, który nie spełnia tej definicji. W czekoladzie białej nie ma przecież miazgi kakaowej! Ktoś może argumentować, że jest to kwestia tradycji, zaszłości kulturowych etc. Nie mniej, jeden argument jest trudny do podważenia. Biała czekolada może się tak nazywać także dlatego, że wygląda i smakuje zupełnie inaczej niż czekolada mleczna czy gorzka. Jest po prostu innym produktem, o odmiennym składzie.
Wegańskie burgery to nie mięso
W przypadku produktów typu wegańskie burgery sprawa jest jeszcze bardziej oczywista. Roślinne zamienniki mięsa nie zawierają ani grama produktów odzwierzęcych i na tym bazuje cały ich marketing oraz sprzedaż. To w końcu roślinna alternatywa dla osób, które nie chcą jeść wieprzowiny, wołowiny, etc. To samo dotyczy steków roślinnych, sojowych eskalopków, flaków z boczniaka i parówek warzywnych. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie twierdził, że mamy do czynienia z produktem, który chce stworzyć nieuczciwą konkurencję na rynku garmażeryjnym. Podobnie w przypadku innych produktów: chipsów bananowych. Nikt chyba nie sądzi, że Bakaland zamierza w ten sposób odbierać klientele Lay’sów.
Sojowe dyski i plasterki roślinne
Nikt więc nie wprowadza tu konsumenta w błąd, bo konsument świadomie sięga bo tego rodzaju zamienniki. Jeśli ktoś kupuje parówki sojowe to nie dlatego, że Berlinki były droższe albo mniej atrakcyjne. To właśnie dlatego, że szuka zamiennika mięsa. Dziś biały karton z nazwą Alpro Vanilia prędzej wprowadzi konsumenta w błąd niż duży napis Mleko sojowe na przodzie opakowania.
Wypada jeszcze dodać, że nawet jeśli ta kretyńska zmiana wejdzie w życie, to będzie na poły martwym przepisem. Dlaczego? Proponujemy przeszukać internet pod hasłem wegański ser, a zrozumiecie dlaczego. Nikt nie pozycjonuje tego typu produktów na hasło plastry o smaku goudy. Nikt też nie szuka vegangurtu, tylko jogurtu sojowego i nikt nie będzie szukał tubek sojowych, tylko roślinnej kiełbaski. Gdy zapytasz kogokolwiek, czym jest ten napój z orzechów, który dodaje do kawy odpowie “mleko”, mając gdzieś co myśli o tym Parlament Europejski.
Dodaj komentarz